Będąc młodą matką, jestem leniwa i z okazji jesiennych śliwek oraz wprowadzania przy sobocie nastroju za pomocą zapachu ciasta, zrobiłam ciasto z torebki[1] (dr Oetker, ciasto biszkoptowe). Przepisu nie będzie (bo zakładam, że wrzucenie składników według opisu na torebce, dorzucenie śliwek i upieczenie według instrukcji jest trywialne[2]), ale za to przemycę dwie anegdotki.
[1] Szef TŻ, Amerykanin, objaśnił przy okazji jakiejś kolacji, czemu do ciast w torebkach trzeba dodawać mąkę, jajka, masło itp. składniki, mimo że większość z nich da się sproszkować. Kiedy jakaś firma przygotowała ciasto wymagające tylko dolania wody i wymieszania, zostało oprotestowane przez amerykańskie gospodynie domowe, które nie miały przyjemności z pieczenia - dodawania składników, ważenia tych 10 deka (czy pół funta) masła i nie mogły z dumą (oczywiście należycie wyśmianą przez opowiadającego) opowiadać, że same zrobiły ciasto. Mnie to nie oburza, jestem dumna nawet z ciasta z torebki.
[2] Któryś z profesorów matematyki przeprowadzał jakiś dowód, zapisując drobnym maczkiem na wykładzie tablicę za tablicą, z rzadka komentując. Przy przejściu z jednej tablicy na drugą machnął znak "=" i stwierdził: "To przejście jest trywialne". Nieśmiało wychynął student i poprosił o wyjaśnienie tego przejścia, bo jego zdaniem trywialne nie jest. Profesor popatrzył na studenta, na tablicę, zamyślił się, zaczął kartkować podręcznik, zamyślił się ponownie, wyszedł, wrócił po kwadransie i oznajmił: "Przemyślałem to, to przejście jest trywialne".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz